Mer de Glace - Małgorzata Lebda
Małgorzata Lebda, Mer de Glace, Wrocław 2021. Wydawnictwo Warstwy
1.
Spora część nowych wierszy Małgorzaty Lebdy opowiada nam o poetyce daru. Bohaterka odczuwa wdzięczność wobec życia, powiększającego się o życie, odczuwa uległość wobec oddechu, poganianego oddechem. „Ranki tu są dobre, spokojne, ciągną się – czytamy w Karmieniu psów – do samej nocy”. Jej wiersze stają się dziękczynieniem powietrzu, hołdowaniem roślinnemu, matkowaniem zwierzęcemu. Nadawaniem imion jaskółkom, ubywaniem w wysiłku niepokojów, pozdrowieniem ruchu W myśl zasady, że „próba wcielenia się w zwierzęta inne niż ludzie, użyczenia im głosu, przynosi wyjątkową korzyść”1 – na rzecz wyobraźni.. Wyspa Słodowa, kończy się tak:
Poranek tu jest dobry, przyglądam się wodzie.
Na razie tyle. Nic więcej.
2.
Metabolizm ludzkiego ciała wpisany zostaje kolejnymi krokami w łańcuch żywego, napierającego na wyobraźnię, forma po formie. Doświadczenia zmysłowe stają się przestrzenią estetyzacji życia, a smaki i zapachy, kierują uwagę na detalizację przeżyć, sprowadzanych tu do pojedynczych podniet i wcieleń. Ziemia wydaje się czuła na nasze kroki, a drgnienia w jakie ją wprowadzamy, niosą przyziemne melodię o chtonicznych tęsknotach korzeni i kwiatów. Dwie pory tu dominują: ciała i widzenia. Ruch, praca mięśni, praca wyobraźni. Praca w języku i język pracy. Słowa jak pokarmy i pokarmy niczym dary. Krew tłocząca życie. Życie niosące treści dalej. Życie na ziemi. Z Bärfussa:
Myślę też o tym, co wiersz – jak niektórzy mówią
– powinien, a czego nie powinien. Jaki ma pysk
i jak go otwiera.
3.
Duży korpus tekstów traktuje o sposobach bycia w ciele i poprzez ciało. W biegu splata się ruch ciemnego i jasnego. Rutyna jako ćwiczenie w uważności. Lebdzie towarzyszy przekonanie, że codzienność to surowa wizja, rozproszona prostotą. Że lokalne i prowizoryczne może być wszystko, pod każdym południkiem, a wielki świat, wcale nie skraca dystansu między przestrzenią, a czasem. W Mer de Glace piszę się o forsowaniu ciała i poprzez ciało. Kruchych splotach łączących nas ze wszystkim. O suflowaniu słów i konieczności mówienia nowych. Poetka, za Peterem Barrym, mogła by pytać: „Jakie zmiany porządku świata są niezbędne, by poprawić sytuację i czy zmiany te nieuchronnie muszą wiązać się z ograniczeniem naszej wolności. (…) Czy nasze własne życie – uzależnione od książek, studiów i stron internetowych – może być mniej uwikłane?”2. Gdzie szukać odpowiedzi? Krok dalej, głos z tych wierszy, runie z urwiska. Runie w dół. Być może jesteśmy po to, by asekurować upadek. Od chłodu zacząć wycieczkę ku ciepłym krajom, ku błyskom mórz, ku leśnym uroczyskom:
Grudzień rozpisuje pierwszy ze swoich dni. Ruch przeciwko
chłodowi, nadepnięty żołądź, cierń dzikiej róży wchodzący
w skórę policzka. Śnieg jak pleśń.
Wieczorem przeglądam domowe rośliny: pędy asparagusa
wyciągają się ku jasnemu, kalatea składa liście do nocy,
liść żyworódki kładę na język (co i wam polecam).
Coś teraz biegnie przez las – myślę. Coś teraz biegnie
przez las, możliwe, że podjęło trop i rośnie.
4.
Nowym rozdziałem w poezji Lebdy jest pomieszczony w tomie cykl Pory miejsc. Gęsta i gorączkowa proza poetycka, zbudowana na repetycjach i szczelinach w istnieniu, skąd na rzeczy i słowa pada cień. Prozy o porach dziennych i nocnych, zamknięte w dobowym cyklu życia pamięci i nieświadomości. Jakby głos, który wyszedł od Przybosia, pomieszkał chwilę u Julii Hartwig (momentami te kadry prostotą przypominają późnego Kornhausera), i zaczął swoje tu, w Mer de Glace, mając żywo w pamięci Pokrewne, Krystyny Miłobędzkiej. „Jeśli ciało jest wdzięczne, praca mięśni / przypomina dobry wiersz”. Zostaje bieg, obserwowanie gwiazd, łączenie się wód, wychylanie się ku światłu. Bieg rzeczy i znaczeń, ruch temu domowi, podwórku i światu. W mroku biegnie coś i rośnie. Jak się położyć twarzą do trawy, słychać jak wschodzi. Jak widzieć pełną obręcz księżyca, to tylko w asyście łodyg, dźwigających się ku górze. Języki ognia: „Każda czułość / inaczej używała języka”. Pierwotne pozostają gesty, pozostaną słowa. Ogień podkładany pod buk. Inne cienie zim i lat. Noc wlewająca w kieliszki spokój i cisza, idąca wraz ze świtem. Podnosi się czoło, wolno, jak wzrok, jak strzaskane deszczem zboże. Zawsze jest się stąd i jest się spoza. Jest się językiem, „szeptem, / który posługuje się dialektem map”. Jest się wewnątrz, na wyciągnięcie ręki, o krok, tu. I nie ma się dość. To ciągłe uleganie ubywaniu, metamorfozy stanów, pór i póz. To zaczynanie od wyobraźni, od patrzenia, które jest rozmową. Z ciała: dziesięć:
Przecięło dzisiaj głos dziecka wołającego
zaginionego psa. Ta skala: jeszcze ma się
nadzieję, ale w gardle rośnie wilgotne.
[Bartosz Suwiński]
1 M. Lebda, «Lepiej być kogutem, który pije w nocy, / czy człowiekiem, który nie wie, o co mu chodzi w dzień?». O wyobraźni, która może nas uratować, [w:] Ekokrytyka, pod. red. K. Wojciechowskiego, Poznań 2018, s, 65.
2 P. Barry, Ekokrytyka, tłum. zbiorowe, [w:] Literatura i jej natury. Przewodnik ekokrytyczny dla nauczycieli i uczniów szkół średnich, P. Czapliński, J.B. Bednarek, D. Gostyński, Poznań 2017, s. 35.
