Co robisz na naszej ulicy (wybór i przekład Piotr Sommer) - Charles Reznikoff
1.
Mamy grudzień, ale ja zaczynam od Kwietnia – od jednego rzutu oka: „Sztywne kreski gałązek / rozmazane przez pąki”. Jedno spojrzenie, jeden ślizg po powierzchni, jedno spotkanie faktur. I kolejny nur oka, które może, ale przecież nie musi się z wcześniejszym, wiązać. W zasadzie zdarzenia pozostawione w gestii chwili, rozgrywające się niekoniecznością kaprysu, sprawianą sobie zachcianką. Zamykające się w swoim esencjonalnym centrum, w którym nie mieszczą się peryferia. Po co wychodzić myślami dalej od tego, co jest? To zwykle kadry nieotwierające się na woltyżerkę wyobraźni, a raczej redukujące się do maksimum. Domowo bezpieczne, bliskie jak znajomy krajobraz, pewne nieskończonych wariacji pustki i treści próbujących nadążyć za znaczeniami. Wiersze do patrzenia, do ogniskowania uwagi, absorbowania światła, wychodzenia z domu. Wreszcie poezje z sąsiedztwa, przywracające wiarę w banał i komunał, zadające szyku w niczym takim. Wersy niepewne, jak nasze istnienie, skromne wobec własnych poznawczych możliwości, uczciwe wobec tajemnic. Wystawione na światło: „Był taki skwar, że pole miało zapach pieczonego ciasta”. W tych wierszach panuje pokój. Spokój jest domeną i klamra wielu strof. Sprawy jakie się tu toczą są równe wobec nieskończoności i wobec ostateczności. Gdyby Reznikoff był reżyserem, to zderzenie Andersona z Jarmushem:
Na obcej ulicy, wśród obcych,
rozejrzałem się dookoła, a ty byłeś tam
ponad domami, samotny towarzyszu niezliczonych nocy,
księżycu.
2.
Wiersze autora Separate Way rozlatują się jak mgiełka pary, bywają zdawkowe jak zbłąkane myśli, czy przypadkowe zatargi ze światłem, które nie chce się wydobyć z mroku. Pióro stawia na pojedyncze rzeczowniki. Światło lampy padające na rozkopy. Gałęzie na których siedzi powietrze. Wróbel odfruwający na zakurzone drzewo. Szyny w metrze na których zaraz skończy się światło. Plaża, na której fale nie są wysokie, choć ich ruchy nieskończone. Spacerowicze wodzeni za nos przez perfumy nocy. Zaparkowane auto. Liście roztrącane w ciemności. Kroki odbijające się od bruku. Wystawa sklepowa zamazująca facjatę. To. Tamto. Tu. I. Zawsze wykrojone ze stawania się, zatrzymane w biegu, zapisane bez pośpiechu. Życie rozgrywające się między widzeniem a niewidzeniem, pomiędzy widzialnością, a nieobecnością. Spojrzenie przywracające treść, uwaga medytująca nad przedmiotem:
Słońce rozświetla
każdy pyłek na stole,
ale stary człowiek
widzi, że druk się rozmywa
i zapala lampę.
3.
Drobne rzeczy są w poezji Reznikoffa jak uderzenia w gong. Mają ontyczną tężyznę. Organizują w mig całą uwagę. Potem nasze myśli stają się przedłużeniem dla jej kręgów, rozchodzących się po powierzchni rzeczy, zjawisk, twarzy. Poeta wzmacnia nas ciszą, dowartościowuje milczeniem. Wydaje się, że w jego twórczości, pozbawionej ciężaru nadymanej roszczeniami poznawczymi zadumy, świat odzyskuje swoją podstawową formę, a rzeczom zostaje przywrócona miara. No bo, co mamy, czym dysponujemy, poza najbliższym teraz? Gęstnieje mrok, ptak ćwiczy pojedynczą nutę, przypadkowy gość prosi o ogień, kobieta z siatkami przecina kadr na pół, wyżej dzwon – zaraz zadrży, owinie go wiatr. Niepewność nie jest niczym ujmującym jeśli towarzyszy jej paląca potrzeba wiedzy.
Strzępku papieru
którym wiatr szasta po całej ulicy,
chciałbyś pewnie, żeby ktoś przyhołubił cię
jak banknot.
Czasami mówią przez nas nie nasze głosy jako nasze i moje może być nie moje, ale od święta wypada o tym wiedzieć. Wzrok, jeśli mu pozwolić zestrajać się z przepływem, nie wyróżnia, nie bałamuci, imię jego sprawiedliwy. Doceńmy wreszcie przechodnie pokoje, ziemie niczyją, interwały między zdarzeniami. Nauczmy się dobrze swoich chwytów, a nie markujmy cudzych. „Dąb potrzebuje wielu żołędzi / żeby wyrosło jedno drzewo”. Gdybym miał sprowadzić poezje Reznikoffa do jednego zdania-ćwiczenia, to szłoby to tak: Wtrącić równowagę w uwagę. Dać wiarę, że niektóre piosenki same nie wyróżniają się w niczym, ale śpiewane unisono trafiają pod najwytworniejsze strzechy. Autor Testimony to poeta gestu, z teatralnym wyczuciem, prowadzący człowieka linijką wersu. Do stacji uwagi, do rozkładu zdarzenia. W absolutnie niewymuszony sposób.
[Bartosz Suwiński]